Koleje Mongolii
Każdemu z Was na pewno zdarzyło się w życiu podróżować pociągiem. To środek transportu, wsiadamy, jedziemy i wysiadamy, przemieszczamy się z punktu A do punktu B i załatwiamy swoje sprawy. Czasem tych punktów jest więcej, podróżujemy koleją, poznajemy ludzi. Wagon jest naszym domem, miarowy stukot nadaje wszystkiemu swój rytm. Obserwujemy to co za oknem i bywa, że się tym zachwycamy. Zawsze jednak prędzej czy później opuszczamy pociąg i zapominamy o nim, już nas przewiózł i skupiamy się na „punktach”. A czy kiedykolwiek przeszło Wam przez myśl, że pociąg może być celem? Że można być po drugiej stronie okna i czekać, aż zobaczy się go w wizjerze swojego aparatu? Czy wyobrażacie sobie, że ta nietypowa pasja może być sposobem na poznanie siebie? I że potrafi być na tyle silna, by pchnąć człowieka w 30 dniową samotną podróż po dzikim stepie i pustyni, z przenośnym domem na aluminiowym wózku?
Niniejszy blog powstał z myślą o przedstawieniu Wam w sposób prosty i lekkostrawny tego, co spotkało mnie na mongolskiej ziemi w czasie całej mojej samotnej podróży po tym kraju. Nie była to próba opisania każdej minuty i sceny, których byłem świadkiem, choć chronologia jest zachowana. Zawiłości ekonomiczno-politycznych też tu nie znajdziecie. Szczęśliwie nie było i nie ma na nie miejsca w mojej głowie. Wciąż jednak mowa o tym, czego tu brak. Teraz kolej na to, co stanie się także Waszym udziałem.
„Daję sobie rękę uciąć, że nie zobaczy pan tu deszczu”
Gobi
Takie właśnie słowa usłyszałem od spotkanego w pociągu Mongoła, który mówił trochę po angielsku i akurat jechał z Zamyn Uud do swojego domu w Sainshand. Ja rankiem poprzedniego dnia przekroczyłem granicę chińsko-mongolską, a dziś znalazłem się w tym samym składzie.
– A Pan dokąd się wybiera?
– Jadę do Sumangiin Zoo.
– Gdzie?
– Sumangiin Zoo.
Nie wiedziałem, czy dobrze wymawiam nazwę tej wioski.
– Może mi Pan pokazać swój bilet?
Wręczyłem mojemu rozmówcy świstek z mongolskim drukiem, ale on wciąż wydawał się być zaskoczonym. Pociąg był pełen ludzi i wszelakiej maści tobołów. Eba, bo tak miał na imię wstał i zapytał o coś głośno naszych sąsiadów. Z całego pytania zrozumiałem tylko nazwę mojej wioski. Po chwili wokół nas zgromadziła się garstka osób. Wszyscy brali do ręki mój bilet, niektórzy kiwali twierdząco głową, ale na każdej twarzy malowało się zdziwienie – po co ty tam u licha jedziesz? Zanim wsiadłem do pociągu musiałem przedstawić mój bilet prowodnicy mojego wagonu, zrobiła wtedy dziwną minę i sens tej sytuacji zacząłem rozumieć dopiero teraz.
Przyszedł w końcu czas, w którym musiałem się zbierać, zbliżaliśmy się do mojej stacji. Cały wagon wiedział już wtedy, kim jestem i gdzie wysiadam. Czułem na sobie wzrok wszystkich tych ludzi kiedy przeciskałem się do wyjścia z moim wózeczkiem i ciężkim plecakiem. Ponad 20 wagonowy kolos zatrzymał się w końcu a pani prowodnica otworzyła drzwi wagonu. Dla mnie, i nikogo więcej. Z trudem wygramoliłem się z pociągu i pierwsze, co przyszło mi do głowy to pytanie – Dlaczego ten pociąg się tu w ogóle zatrzymuje? Tu nic nie ma. Nic! Jak się później okazało za niewielkim wzgórzem stały obok siebie 4 rudery, w których chyba ktoś mieszkał. Kto i po co, nie wiem. Mój pociąg ruszył. Obok mnie przejechało jeszcze wiele wagonów, z których spora grupa ludzi żegnała mnie zaskoczonym wzrokiem. A gdy tylko minął mnie ostatni, silny i chłodny wiatr uderzył w moją twarz. Godzina była już późna, a niebo rysowało się buro i jakby groźnie. „Coś wisi w powietrzu” Ale przecież Eba mówił, że… Nigdy nie zapomnę tego uczucia, kiedy stukot kół gaśnie, a ja zostaję w sytuacji bez wyjścia.
Nie bój się i idź
„Tak Sewerynku, chciałeś to teraz masz” odzywa się ten jegomość ze środka. Ano mam. A raczej nie mam, zasięgu w telefonie, już od dobrych kilku godzin. Telefon na Gobi jest tylko zegarkiem, pamiętajcie. Jest godzina 20, Słońce zaraz zajdzie. Teoretycznie, w praktyce schowało się już dawno za chmurami, których Eba chyba nie widział zapewniając mnie, że „niepogoda” mi nie grozi. Czuję się strachliwie, dookoła sucha przestrzeń, wieje porywisty wiatr, który na słupach teletechnicznych biegnących wzdłuż toru wygrywa przerażającą melodię. Ruszam w kierunku północnym, muszę odejść jak najdalej od „stacji” i rozbić namiot, jutro do przejścia sporo kilometrów. Odwracam się i patrzę, jak jakaś postać z odległego budyneczku kolejowego śledzi mnie wzrokiem. Ktoś tu jednak jest! To chyba dyżurny ruchu, który czasem pozwala minąć się przyjeżdżającym tu z obydwu kierunków pociągom. Czuję, jak pewna część mnie próbuje przekonać nogi, że jednak trzeba zawrócić, że lepiej być wśród ludzi. Wewnętrzny konflikt jest jednak tylko chwilową słabością, nie bój się i idź.
Idę. Miejsce, w którym wysiadłem znika daleko za mną, a przede mną ni stąd ni zowąd pojawia się motocykl. Człowiek, nie wiem kim jest i na pewno z nim normalnie nie porozmawiam, ale jak dobrze że tu jest! Jedzie w moją stronę, zatrzymuje się, ale nie gasi motoru. Chwytam moje rozmówki i odnajduję zdanie – pada deszcz. Podchodzę do młodego Mongoła i przed podjęciem kontaktu patrzę na jego twarz. Mimo widniejącego na niej uśmiechu jest jakby bandycka, groźna. Oczy są czarne, nigdy takich wcześniej nie widziałem. Ten nagle przejmuje inicjatywę i chwyta moje rozmówki. Zaczyna coś mówić pod nosem. Ja wskazuję moje zdanie, ale Mongoł wędruje wzrokiem na dół i wybiera inne – Nadciąga burza. Burza? Tutaj? Ale przecież… Dza dza, kiwa twierdząco głową. Spojrzałem w dal, która z minuty na minutę robiła się coraz ciemniejsza, a z silnego wiatru można już było wyłuskać pojedyncze krople deszczu. Czy ja jestem na pustyni? Schowałem rozmówki i pokazałem na migi, że idę dalej, spać pod namiotem. Uśmiech na twarzy Mongoła jakby zrzedł, ale ja już szedłem dalej. Jeśli teraz dasz radę, to już zawsze dasz radę – odezwał się wreszcie mądrze pan ze środka. Idę i odwracam się po chwili, ale motoru już nie ma. Jestem sam, a z daleka dobiega moich uszu potężny bas. Mongoł miał rację…
Zbliża się 21, Słońce powinno zachodzić o 21.04 ale jest już naprawdę ciemno. Boję się, autentycznie się boję. Nie o własne życie, nie jadowitych węży. Boję się tej sytuacji i przestrzeni, której nie znam, która zaraz zniknie, ale w której wciąż będę. Po chwili uświadamiam sobie, jak szybko maszeruję. Mam przecież ciężki plecak i wózek za sobą, a w ogóle nie zwracam na nie uwagi. Trzeba rozbić namiot, ściemnia się. Po krótkim namyśle wybieram miejsce, w którym zrzucam bagaż. Wyciągam namiot i zaczynam wbijać śledzie. To jednak bardzo trudne zadanie, wszędzie są kamienie. Nawet jeśli znajdę wolny kawałek piasku, pod spodem na 90% jest inny kamień. Bezradnie szukam tych pozostałych 10%. Już praktycznie po ciemku i z latarką na czole dobijam w końcu ostatni kawałek metalu i szybko chowam się w mojej dziupli. Uwierzcie mi, nie sprawia wrażenia przytulnej. Z zaświeconą czołówką zapisuję kolejną stronę w moim notesie.
„… Piszę te słowa z latarką na czole, grzmi znów w oddali. Słychać świerszcze i stukot pojedynczych kropel. Tak bardzo chciałbym się skontaktować z Polską! To pierwsza i najważniejsza próba. Mija mnie skład w kierunku granicy…”
Seweryn, nie zaśniesz z zaświeconą latarką, spróbuj usnąć. Gaszę ją i dopiero teraz widzę, z której strony się błyska. To chyba jednak idzie w moją stronę. Tropik przyjmuje kolejne nieśmiałe kropelki, ale w ciszy. Wiatr znika całkowicie, przez co bardzo dokładnie słyszę odległe pomruki. Po chwili zaczynam słyszeć także szelest namiotowej podłogi. Coś rusza się pod moimi nogami. Zwierzątko jest silne i wyraźnie czuję jak próbuje dostać się pod namiot. Ucieka przed burzą? W końcu i ono milknie. Zamykam oczy i wyłączam się.
Nic z tego, sen jest zbyt daleko ode mnie. Wybija godzina 22 a namiotem zaczyna targać potężny wiatr. Mam wrażenie, że mój tropik za chwilę oderwie się od ziemi. Co się dzieje? Czy to czasem nie burza piaskowa? Muszę wyjść z namiotu i zobaczyć, jak to wygląda.
Strachu, odejdź na bok! Odnajduję suwak i wychodzę na zewnątrz. Włos jeży się na głowie, kiedy olbrzymia czarna przestrzeń na ułamki sekund wyłania się z mroku. Widzę, jak grube elektryczne krechy wbijają się w płytę pustyni. Strach, który miał odejść na bok wcale tego nie zrobił. To idzie prosto na mnie. W podjęciu decyzji o powrocie do przystanku pomaga mi suchy i jeszcze spokojny grzmot, który jednak rozbrzmiewa już nade mną. Wracam do namiotu, zwijam śpiwór, szykuję plecak i wychodzę. Zamykam namiot, w którym zostawiam wózek z wodą i karimatę. Zapalam czołówkę i obieram kierunek powrotny. To wszystko robię w popłochu i bez namysłu, uciekam. Tak naprawdę nie znajdę słów, które oddadzą to co czuję. Nie bój się i idź…
Żyjemy!
Jest godzina 4 rano. Gdzie jestem? Zza drzwi słyszę głuche dźwięki jakiejś rozmowy. A jednak udało mi się zasnąć na tej twardej podłodze! Może na godzinę, może na dwie, ale zawsze to coś. Pomieszczenie socjalne w budyneczku dróżnika uratowało mnie przed burzą. Dotarłem tam zmęczony i przestraszony. Taki marsz przez nocną pustynię w czasie burzy jest czymś nieopisanym. Nie opiszę tego i ja, nie da się, nie ma słów. Czytelniku pojedź i zobacz. Pojedź sam. Do dziś pamiętam moment, w którym na chwilę poświeciłem moją czołówką w prawo. Czekały tam na mnie 2 pary świecących oczu, które zmroziły mi krew w żyłach. Były to chyba dzikie koniki, nie widziałem dokładnie. Jednak głowa w takich sytuacjach nie szuka logiki, a oddaje lejce panicznemu lękowi i ogromnemu uczuciu strachu.
Teraz leżę obolały ale jakże szczęśliwy duchem! Udało się. Zbieram graty i wchodzę do pokoju dróżnika. To był młody chłopak, myślę koło 30ki. Pracował tam jako dyżurny ruchu. Kiedy dotarłem do tego budynku nocą już na mnie czekał. Z oddali widział światło z mojej latarki. Nie trzeba było znać języka mongolskiego, żeby dać mu do zrozumienia, przed czym uciekam. Gorzej było z wytłumaczeniem tego, co tu robię…na Gobi, w nocy, sam… egzotyka pełną gębą. Dróżnik zaprosił mnie do środka, wskazał miejsce na nocleg, wziął moje rozmówki i zaczął szukać rozmowy. Ta nie kleiła się za bardzo. Cholera dlaczego ten Babel miał być aż tak wysoki!? W końcu zacząłem mówić w języku polskim dochodząc do wniosku, że pomoże mi to w budowaniu bardziej zrozumiałej gestykulacji. Faktycznie to nie głupi pomysł. W ten sposób zabiłem ciszę całą serią o tym, co i dlaczego jest na wyposażeniu mojego bagażu. Żyłka, hak na rybkę, napalm w tabletkach, zapałki szturmowe… No nie powiedziałbym nigdy, że tak się nagadam z rdzennym mieszkańcem Mongolii 😉 Choć był to raczej monolog. Na koniec wytłumaczyłem, jaki mam plan na następny dzień.
A ten nastał w pięknym dzikim wydaniu. Cisza po burzy. Wyszedłem z budynku, czas ruszać po namiot i dalej. Ale czy on tam jeszcze jest? Podziękowałem za pomoc! Pan dróżnik otrzymał ode mnie sakiewkę wojskową, której akurat nie używałem. Bardzo się ucieszył. Wyszedł z nią na zewnątrz i zaczął dopasowywać do swojego starego motoru. Uścisnęliśmy dłonie, wziąłem plecak i ruszyłem w drogę. Byle do przodu…i bez burzy!
Dopiero teraz odsłaniała się przede mną Gobi, jaką sobie wyobrażałem jeszcze przed podróżą. A może w świetle wschodzącego Słońca była jeszcze bardziej żółta? Strachy zostały za mną, ich miejsce zaczęła zajmować żywa ciekawość tym, co znajduje się za kolejnym łukiem, za następnym wzgórzem. Ale wcześniej namiot… Zaraz dotrę do miejsca, w którym kilka godzin wcześniej już niemal po ciemku go rozłożyłem. Po drodze szukam nocnej zguby, torby z 10 snickersami, której brak spostrzegłem przy porannej zbiórce. Jak na złość miała pustynne barwy i nie rzuca mi się w oczy. Być może porozumiała się z nocną wichurą i jest już daleko ode mnie. Namiot! Widzę go. Stoi nienaruszony, ulga spływa po całym ciele. To tylko kawałek materiału z metalowymi elementami, ale jednak mój dom. Dom, w którym będę mieszkał przez najbliższy miesiąc. Podchodzę bliżej i nie stwierdzam żadnych strat. Nic nie zginęło, ale u licha kto miałby tutaj coś kraść? Zwijam dobytek, kiedy w pewnym momencie orientuję się, że z oddali od dłuższego już czasu płynie miarowy i jednostajny dźwięk. Pustynia grzmi, ale już nie siłami natury. Zbliża się pociąg. Aparat w dłoń i chodu! Zaczynamy mongolską jazdę!
Gobi cd.
W oddali widzę pomarańczowy punkcik. Jest jak jedno z ziarenek piasku, ledwo widoczny, ale wydaje się być w ruchu, o ile falująca masa gorącego powietrza nie próbuje wystrychnąć mnie na dudka. Kilkanaście godzin wcześniej, uciekając przed nocną burzą zgubiłem okulary przeciwsłoneczne, co od samego rana już kilka razy zdążyłem uznać za koszmarny niefart. Podnoszę dłoń, odgradzam spojrzenie od natarczywego Słońca i próbuję sklasyfikować egzotyczną kropkę. Ta po chwili przestaje się ruszać, to jednak nie powietrze… Czuję, jakby ta mini pomarańcza robiła dokładnie to samo co ja, ona mnie zauważyła. To chyba ktoś w kamizelce odblaskowej, pracownik kolei? Ale co on robi w pojedynkę na tej rozgrzanej blasze? Zaraz zaraz, co Ty robisz w pojedynkę na tej ogromnej patelni? – odezwał się ktoś w moim środku. Racja, moje zdziwienie straciło na sile. Jestem kolejowym zapaleńcem, któremu umyślała się samotna i długodystansowa podróż na wschód, a który nigdy dotąd nie przekroczył nawet granicy Polsko-Ukraińskiej. Dość głęboka woda jak na pierwszy raz, choć może wyraz „woda” trochę tu nie pasuje. Znajduję się na środku pustyni Gobi, po stronie mongolskiej. Na plecach targam 20kilogramowy plecak, ciężką lustrzankę i za sobą ręczny wózek z resztą dobytku. Jestem jeszcze dość bladym „turystą” i fakt, że maszynka do golenia nie jest na wyposażeniu mojego bagażu nie rzuca się bardzo w oczy. No ale zarost to raptem jedna składowa całego wyglądu, w całości prezentuję się chyba dość nietypowo.
„Dobrze wiedzieć, że nie jestem tu sam” pomyślałem, widząc punkcik który znów zaczął się ruszać. Był jednak daleko za mną, a ja kierowałem się na północ, wzdłuż kolejowego szlaku pomiędzy stacjami Sumangiin Zoo i Tsagaankhad. Zszedłem w dół z piaszczystego wzgórza, wziąłem bagaż i ruszyłem przed siebie. Skład towarowy, który jechał tędy jakieś 20 minut temu ucichł na dobre, a ja po raz kolejny dałem upust swojej kolejowej psychozie i zacząłem rachować, co i skąd pojedzie teraz. Nie ma to tamto, czas na skład od strony chińskiej. Zapnę szerokokątny 17-40 i wejdę na tamto wzgórze… Stop! Zatrzymuję się jak wryty i patrzę, jak z kierunku, w którym zamierzam iść dalej zbliża się do mnie pomarańczowa kropka, nie będąca już kropką. Jedzie motorem i znajduje się na mojej „drodze”. A mówiłem, że wyglądasz nietypowo – odezwał się kolega ze środka. Ów człowiek musiał we mnie zobaczyć naprawdę intrygującą zjawę, bo jeszcze 10 minut temu dzielił nas spory dystans, a nasza konfrontacja była teraz kwestią najbliższych sekund. Zatrzymał się w bezpiecznej odległości ode mnie, zgasił motor i zaczął mnie mierzyć wzrokiem. Poza nietypowym bagażem miałem na sobie wojskową koszulę, spodnie w pustynnych barwach z przytroczonym nożem, na głowie niebieską chustkę i kapelusz. Widziałem jak jego wzrok wędruje z góry na dół a na spalonej słońcem twarzy zaczyna prześwitywać delikatny uśmiech. To było pierwsze takie moje spotkanie. Wiedziałem, że jestem tu gościem i podlegam pustynnym regułom gry, nie wiedziałem jednak jak się zachować w tej dziwnej sytuacji, przepełnionej ciszą. W ładownicy przy pasie miałem butelkę z wodą, postanowiłem po nią sięgnąć i podać Mongołowi. Nie wziął jej od razu, wciąż ciepło, ale jakby z pewną dozą nieufności badał każdy mój ruch. „Us” mówię, woda, proszę się napić. Wykonuję ruch ręką, woda chlupie w butelce. Po chwili Mongoł wyciąga dłoń, chwyta butelkę i bierze łyk wody. Jest jakaś nić porozumienia! W drugiej ładownicy mam trochę słodkich, suchych ciastek. Częstuję nimi Mongoła, który już jakby śmielej sięga po nie. Wtedy doznaję oświecenia. Człowieku, przecież w kieszeni masz kartkę z najpotrzebniejszymi tłumaczeniami! Wyciągam ją i wskazuję zdanie nr 7 – Jestem miłośnikiem kolei, zwłaszcza lokomotyw spalinowych. Mongoł, już teraz z pełnym uśmiechem na twarzy zaczyna twierdząco kiwać głową. Pokazałem mu także mapkę i wypowiedziałem nazwę miejscowości, do której zmierzam. Teraz już wszystko było jasne, Mongoł zrozumiał dokąd idę, wymówił nazwę tej wioski tak, jak powinno się ją wymawiać w języku mongolskim. Ucieszyłem się i po raz pierwszy doznałem uczucia, w którym bardzo chce się porozmawiać, ale słowa muszą ustąpić miejsca ruchowi rąk, całego ciała i mimice twarzy. Spakowałem ciastka, butelkę z wodą, kartkę wsunąłem do kieszeni i chciałem ruszyć dalej, kiedy Mongoł wyraźnie wskazał na swój motor. Zrozumiałem w mig, chciał mnie podwieźć. Faktycznie było na nim miejsce dla dwóch osób, ale nie z takim bagażem jak mój. Na samym wózku miałem 10l wody, namiot, śpiwór, menażkę, trochę jedzenia, 15 kg lekką ręką. Wskazałem na bagaż, pokręciłem dłońmi z charakterystycznym grymasem na twarzy, dając do zrozumienia, że jest to chyba niemożliwe. Wówczas mój rozmówca szybko zmienił front, wskazał jedną ręka w dal, drugą przyłożył do siebie i powiedział „ger”. Pomimo tego, że był to początek mojej podróży ten wyraz znałem dość dobrze. Gospodarz zapraszał mnie do swojej jurty…
… upłynęło jednak jeszcze wiele godzin, nim ujrzałem ją na horyzoncie. Mongolskie przestrzenie oszukują. Widzisz je i odległy cel masz jak na dłoni, ale to złudzenie. Tym większe, im mocniej grzeje Słońce, a to gobijskie nie zna się na żartach. Trzeba iść, maszerować w rytmie i nie oglądać się za siebie. Bywa jednak, że metronom zwalnia. Nie masz siły, by utrzymać tempo. Cień, gdzie jest cień? Gdzieś jest skraweczek, który się z Ciebie śmieje. Czasem nawet ten śmiech słychać. Ty jednak nie słuchaj syren pustyni! Nie zdejmuj koszuli z długim rękawem, nie zmieniaj spodni na krótkie, a już na pewno nie rezygnuj z chustki czy kapelusza. Jest pustynia – musi być gorąco, 😉
Widzę cień! Podtorowy przepust dla zwierzyny. 2 metry kwadratowe chłodniejsze pewno o jakieś 10 stopni, co za ulga! Wiedzą o tym także dzikie konie i całe roje much. Siedzę z nimi w ciszy i zastanawiam się, co ja tu robię…
Gobijczycy
Dlaczego? Dlaczego tu? W tak nieprzystępnym miejscu…wielokrotnie zadawałem sobie to pytanie. Malowało się wyraźnie na mojej twarzy, a gospodarz jakby to wyczuł. Wyjął ze starannie ukrytego schowka zdjęcie starszej kobiety i ostrożnie podał w moje ręce. Nie mówił wiele. Fotografia była czarno biała, czas odcisnął już na niej swoje piętno. Zrozumiałem. Z szacunkiem odłożyłem zdjęcie do schowka zdając sobie sprawę z tego, jak dobrą odpowiedź otrzymałem. Gobi to nie wybór, to kolejne pokolenie…
Dżysyn!
rewelacyjna opowieść, niesamowite zdjęcia – dziękuje
To co zrobiles, staje sie inspiracja i sila do dzialania
Przeczytałam chyba na jednym wdechu. Super opowieść, piękna przygoda. Podziwiam za odwagę oraz determinację w dążeniu do spełniania marzeń.
Czytałem z zapartym tchem, gratuluję odwagi i spełnionego marzenia.
Nie rozumiem jednego fragmentu:
” 100 tugrików to po naszemu jakieś 25 groszy! Żadne sto, chcę dać więcej! Kiedy z burzy moich myśli klaruje się wynik, mój wzrok skupia się na wężu… nie pustynnym, ale w pewnym sensie jadowitym. Była to literka S, którą Mongoł dopisał zaraz obok drugiego zera…”
O co chodzi z tym s?
Dolary 😉
Cóż mogę powiedzieć? Chyba tylko, że strasznie gratuluję odwagi, przygody i pióra! Rewelacyjne.
panie, szczere gratulacje za odwagę, mało jest osób które zdobywają się na odwagę by realizować swoje marzenia, a może się mylę? dajesz mi dżysynie do myślenia….
Pingback: Koleje Mongolii | MZAkvus
Niesamowita przygoda ;] Tak powinno się spełniać marzenia ! Szacun Gościu :]
Ja także chcę podziękować za ten wpis !
Ech…może kiedyś mi także uda się wyruszyć w taką podróż….
niesamowita wyprawa, i te zdjęcia, zazdroszczę 🙂
świetne !! czuję się jakbym tam był !
Piękna opowieść! Czytałam i. oglądałam z wielką przyjemnością
Seweryński, chylę czoła! I trzymam kciuki za powtórkę „jesień 2014”. Zdjęcia genialne!
„Wspomnienia są jedynym rajem, z którego nie można nas wygnać…” Zatrzymałeś je w tych słowach i fotografiach…dla siebie, dla nas.
„Kiedyś, to dziś…” Niektórzy przeżyją całe swoje życie nie zaznając tego uczucia…część z tych, którzy zaznają tej chwili, nie docenią jej pełni, uświadamiając sobie, że osiągnięcie celu tak naprawdę wcale ich nie cieszy…dążą w życiu do malowania kolejnych obrazów…machając pędzelkiem, spełniając kolejne zachcianki. Tylko nieliczni, tacy jak Ty, czerpią pełną garścią z tego, że tak jak napisałeś wyżej „dzieje się tak niewiele i wiele zarazem.” Czytam kolejny raz poszczególne fragmenty historii, zachwycając się dojrzałością i szczerością opowieści…w duchu ogromnie ciesząc się, że mam takiego Brata.
Wspaniała podróż, wspaniała relacja. Zobaczyć świat tak odmienny id naszej szarej cywilizacji musi być niezapomnianym przeżyciem. Dziękuję za podzielenie się nim w tak interesujący sposób. Warto było spędzić kilka godzin na czytaniu ( w wygodnym fotelu:) ).
Jednym tchem. A klimat i zdjęcia zmasakrowały mnie totalnie!
Świetne „Pióro” zajrzałem z WRP, tak z ciekawości i jednym duszkiem całość, nie patrząc na rozkład dnia. Teraz czekam na obiecane Chiny.
Lubię czytać, ale dawno nie trafiłem na tak lekki i przyjemny przekaz, opis wyprawy.
Gratuluję wyprawy Sewerynie. Od jakiś dwóch lat chodzi mi po głowie wyprawa do Mongolii jednak zdaje sobie sprawę, że jestem kompletnie nie przygotowany. Świetny tekst okraszony wspaniałymi zdjęciami. Wielki szacun!
Gratuluję szczerze! Wspaniale się to czyta, jednym tchem. Siedzi gdzieś we mnie chęć zobaczenia świata właśnie w ten sposób, czytam dużo o podróżach, marzy mi się to, ale nie wiem czy dam radę. Pozdrowienia!
„Stara tęsknota za szlakiem, za dalą – sus jeden zrywa łańcuch codzienności. Sen się zimowy kończy. Nagłą falą we krwi zew śpiewa melodię dzikości”. To jest to, magiczny wymiar, w którym czas uprzestrzenniony nabiera głębi, pełni, coś na co pozwala droga.
Jest to najlepsza relacja podroznicza jaka ostatnio czytałam! Super napisana, czyta sie lekko, świetne opowieści i cudowne zdjęcia. Myśle ze powinieneś napisać jakaś książkę.
Pingback: Koleje Mongolii | kwestierozne
Dziękuję, genialnie się czytało :)! Walka człowieka z…samym sobą…i to w niesamowitych warunkach. Dziękuję!
Krótko i rzeczowo mówiąc to coś co zostaje w człowieku i jest nie do wykasowania. Dziękuję za wspaniałą podróż ….. 🙂
Jestem bardziej przerażona, niż zafascynowana… aczkolwiek pełna podziwu. To jest coś, co chciałabym usłyszeć. Mogłabym odczytać emocje, zapytać, poklepać po ramieniu i powiedzieć „Następnym razem jadę z Tobą.” To wspaniałe, że ludzie TAK potrafią się oddać swojej pasji… a trzeba też dobrze poznać siebie, żeby ją odnaleźć i oswoić się z nią. Zostawić wszystko, wziąć aparat i iść, jechać, lecieć… gdziekolwiek. Wiem, że na którejś gałęzi dojrzewa podobne marzenie, kiedyś spadnie w moje ręce… jak już dojrzeje. Warto spróbować. To takie piękne. Musiałabym wypić dużo kawy, żeby tu, poprzez słowa pisane, wylać z siebie mój podziw dla tego, czego dokonałeś.
A opis całej historii jest szczególny. Bywało, że oczy robiły mi się wielkie, dostawałam dreszczy, a nawet płakałam! Imponujące, cholernie imponujące, Sewerynie.
To wzruszająca opowieść która wskazuje na ogrom determinacji jaką posiadasz w sobie i która emanuje z Twojego wnętrza.Nie znałem Cię takiego,czego mogę tylko żałować.
W codziennym życiu,oprawionym w ramy wątpliwych dobrodziejstw cywilizacji,permanentnie unikamy odpowiedzi dotyczącej sensu naszego ziemskiego jestestwa-czy żyjemy po to „by być-czy mieć”
W Twojej historii znajduję „cień”samego siebie-tyle,że Ty szybciej odpowiedziałeś sobie na to,jakże trudne pytanie!Moja odpowiedz jest nie mniej kręta,niż trasy wszystkich relacji opisywanych przez Ciebie pociągów!
Nie ma nic piękniejszego niż ludzka dusza!Swoją ukazałeś w swoich doznaniach w sposób dziewiczy i wzruszający!Nie ukrywam,że sobie popłakałem!
Masz „lekkie pióro”-a to ogromny dar!
Zycie bez realizowanych marzeń byłoby światem z barw daltonistów.
Jestem pod wrażenioem.
Pozdrawiam serdecznie
Gratuluję,…odwagi,chęci,determinacji.
Świetny blog, żywy opis – czytaliśmy z żoną na głos przez kilka wieczorów. A zdjęcia wręcz bajkowe – czy może robiłeś je w formacie RAW? Gdybym nie brał udziału w konkursie głosowałbym na twój blog 😉 Życzę powodzenia.
Przyjezdza milosnik kolei do Mongolii ….. a tam konie. 🙂
Pozdrawiam, fajny blog, ja chce do Mongolii na konie jechac, wiec ….przyjezdza milosnik koni do Mongolii a tam pociag jedzie 🙂
Wpadłam tu przypadkiem i czytam już 3 godziny 😀
cudowna podróż, przecudowne zdjęcia, niesamowite historie mistrzowsko opisane 😀
gratuluje!
gdybym potrafiła spełnić swoje marzenia choć w 10% tak jak Ty…ech
Ola z Leżajska 😉 pozdrowienia dla Magdy 🙂
Picie kawy – codzienny rytuał. Nastawiam wodę, a w międzyczasie zaczynam czytać Twojego bloga, do którego link podesłał mi Tomasz. Pół godziny i jeden spalony czajnik później: kawę olałam…czytam dalej, zazdroszczę i żałuję, że swojej hiszpańskiej przygody nie ubrałam w bloga. Czekam na więcej i pozdrawiam, Nat z Leżajska.
Sewer, jak się mają Chiny?:) Nie mogę się doczekać relacji.
to lekkie pióro! przyjemnosc czytania i swietny opis czekam na wiecej!
NIESAMOWITE!!! POZDRAWIAM KOLEZANKA RENIA W.
Trafiłam tu przypadkiem… ale odczucia po przeczytaniu b. pozytywne no i te widoczki na zdjęciach, super … brawo dla autora 🙂
Coś wspaniałego, marzenia są po to by je realizować, gratulacje…
Swietne zdjecia i mistrzowskie opisy swiata zewnetrznego i … wewnetrznego! Pozdrawiam! 🙂
Znalezione przypadkiem, przeczytane jednym tchem. A jutro przeczytam to jeszcze raz.
Dziękuję.